Po wczorajszym uzgodnieniu celu wypadu (obraliśmy wariant Krzycha na zamek Lipowiec) ruszyliśmy o 8:00 spod placu papieskiego w kierunku Chrzanowa. Na placu jeszcze pojawił się Jacek, który z uwagi na ograniczony czas uderzył na Przeczyce. Chwila rozmowy i jedziemy. Kręciło się lekko i przyjemnie, w większości to asfalty. Najpierw na Jaworzno później do Chrzanowa ale przez Balin i boki, którymi jechaliśmy na wypadzie do Wadowic z Kovalem. W Chrzanowie szukamy drogi, którą kiedyś wracaliśmy z Doms-em z Wadowic :) Szybko odnajdujemy DK i Andrzej wie już którędy prowadzić. Jeszcze spory asfaltowy podjazd pod górę i super długi zjazd gdzie prędkość nie schodziła poniżej 40km/h. Na zamek podjeżdżamy wariantem lekkim od innej strony niż ostatnio. Tam dłuższa chwila przerwy, uzupełnienie energetycznych braków i sesja fotograficzna. Jesień ma swoje uroki, wszędzie kolorowo - niestety słoneczko nie wyjrzało wtedy jeszcze zza chmur i było tak jakoś szarawo. Po zwiedzaniu zamku robimy krótki objazd po ścieżkach i trafiamy na ostry zjazd w dół :) Tam postanawiam dać wycisk niesfornemu tylnemu heblowi, który ostatnio zupełnie stracił siłę hamowania i brudzi tarczę. Zaciskam klamkę mocno aby zwiększyć siłę tarcia. Na dole okazuje się że tarcza ładnie się wypaliła a z zacisku unosi się dymek :). Hamulec zyskał nowe życie - teraz działa jak żyleta (zaczynam wierzyć, że to jednak zatłuszczone klocki i tarcza a nie jakiś stały wyciek z oleju mineralnego). Wracamy również asfaltami w kierunku Mysłowic. W Mysłowicach Krzychu żegna się i odbija a my z Andrzejem jedziemy dalej. Całość trasy wykonuję dla odmiany praktycznie na blacie z bardziej niedozwolonymi kombinacjami ( a co tam - niech duże blaty kasety też się wycierają). Na Niwce na postoju pod sklepem postanawiamy z Andrzejem trochę wydłużyć powrót by była tytułowa setka, jedziemy przez Klimontów, później terenem dojeżdżamy do mostu nad S1 na Lenartowicza. Tam znów terenem przez hałdę na osiedle Andrzeja. Wracam przez budy na Zagórzu i światła pod E.Leclerkiem jeszcze grubo przed godziną 14:00.
Ruszyliśmy zgodnie z wczorajszymi ustaleniami z wątku sosnowieckiego na forumrowerowe.org o 8:30 spod Baltonu. Praktycznie od razu wjechaliśmy w teren do lasu - prowadził Krzychu (Krzychu22). Takimi ścieżkami przerywanymi jedynie krótkimi odcinkami asfaltu dojechaliśmy do Dąbrowy na Reden. Stamtąd na Pogorię i wjazd terenami kierunku Przeczyc. Na jednym ze zjazdów robimy serwis - Krzychu (Kysu) pokrzywił hak i okazuje się że łańcuch ma pęknięte jedno ogniwo. Chwilę później zjawia się jakiś czarny pies i porywa Krzychowi rękawiczkę :). Krzychu zaczyna go gonić i wyzywać my mamy ubaw z całej sytuacji. Po dłuższej chwili udaje się odzyskać fanty i po smarowaniu napędów ruszamy dalej w tereny. Dalsza podróż serwisówką na lotnisko w Pyrzowicach, kilka fotek i dojazd do opuszczonego budynku z którego fajnie się obserwuje lądujące samoloty. Po wejściu na dach robimy dłuższą chwilę przerwy na uzupełnienie braków energetycznych. Dalej ruszyliśmy na Dębową Górę, później wyjechaliśmy gdzieś w Tucznawie. Stamtąd znów w lasy i teren wzdłuż torów (czarny szlak nawet ktoś tam wytyczył). Dojazd do jednego z wiaduktów i postanawiamy znów wbić do lasu. Wyjeżdżamy z niego ostatecznie gdzieś w Okradzionowie na Rudach. W Błędowie odbijamy na szlak konny i jedziemy do Sławkowa. W okolicach Lasek wbijamy w jakiś teren. Jest tam taka prowizoryczna kładka w postaci dwóch desek. Krzychu przejeżdża pierwszy. Ja za nim - niestety kładka jakoś dziwnie się przechyla powodując, że przednie koło ucieka mi do wody :). Przednie koło zostaje w całości zakryte, ja lecę przez kierę i gryzę glebę - chłopaki mają ubaw. W dalszej trasie jedziemy na terminal w Sławkowie znów w lasy i wyjeżdżamy na Maczkach. Asfaltem do rozgałęzienia na którym po krótszej rozmowie żegnamy się z Krzychem (Kysu) i ruszam z drugim Krzychem na Kazimierz. Jadę tym razem prosto (nie skręcam na Balaton). Krzychu się żegna na jakimś skręcie mówiąc mi gdzie mam jechać żeby dojechać do znanej drogi na Zagórze :). Most nad S1 będzie wkrótce otwarty, widać ostatnie prace do wykonania.
Pyrzowice Airport - Wejście
Marsowe miny - już trochę głodni :)
Fotka zaparkowanych samolotów
Wypuśćcie nas !!
Widok z dachu opuszczonego budynku okiem niedoskonałego aparatu
Ruszyliśmy z Andrzejem i Krzyśkiem spod placu o 8:00. Trasa przez Czeladź, Wojkowice, Bobrowniki. Tam trochę się zagubiliśmy i nadłożyliśmy drogi. Świerklaniec robi wrażenie wielkością, pod zaporą chcieliśmy sobie fotkę zrobić ale wyszedł strażnik i zakazał zdjęć oraz przebywania w tym miejscu. Mówił coś o jakimś monitoringu :) Później rozpoczęliśmy objazd oczka wodnego z małymi przygodami po drodze. Trochę nas wytelepało z Andrzejem na wertepach. Powrót przez Rogoźnik (tam objazd kolejnego bajora) i dalej przez Psary - Adam (limit) niestety się dziś regeneruje więc nie pojechał z nami na rekonesans Pogorii. Podczas objazdu Pogorii spotkaliśmy Pawła i chwilę pogadaliśmy (śpieszył się na obiadek do domu), my ruszyliśmy terenami - Krzychu prowadził do siebie m.in. ciekawymi singlami wzdłuż torów :) Pod jego domem pożegnanie i z Andrzejem jedziemy do mnie (tam wyciągam swojego WTB Rocketa V i użyczam Andrzejowi w celu testów) - później do Andrzeja i zabieram mu SKN niestety jak się okazuje na miejscu już nieco zszarganego (pęknięty plastik przy mocowaniu pręta). Na liczniku jest nieco ponad 96km. Resztę brakującą do setki dokręcam jadąc na około do domu, robiąc podjazd pod Lenartowicza i tam małą pętelkę.
Kilka fotek, które podkradłem z albumu Andrzeja:
Nad zalewem - to tutaj wyszedł strażnik z budy
Zalew Świerklaniec
Uzupełnienie braków energetycznych - gdzieś podczas objazdu Świerklańca
Rogoźnik i tamtejsze bajorko
Pomnik ku chwale armii czerwonej w Psarach jako dar mieszkańców
Wyruszyliśmy z Andrzejem spod placu papieskiego o 8:00 (nikt inny nie pisał, że jedzie z nami więc nie czekaliśmy na ew. spóźnialskich). Na Mec-u przypomniałem sobie, że Krzychu mi pisał o robotach drogowych na trasie, którą chcieliśmy dojechać do Strzemieszyc więc pojechaliśmy przez Lenartowicza na Kazimierz i Strzemieszyce. Pod przejazdem byliśmy o czasie, ale Krzyśków brak. Po szybkim telefonie okazało się że mają jakiś problem z pompowaniem amortyzatora. Z Andrzejem zrobiliśmy przerwę kawową i wsunęliśmy trochę czekolady. Z 30min obsuwą już wszyscy w komplecie ruszyliśmy na Klucze przez Okradzionów/Rudy/Łazy Błędowski/Błędów. Trasa minęła sprawnie i szybko, trochę odczuwalne było zimno ale póki się toczyliśmy nie było źle. Niedaleko Chechła Andrzej zaliczył panę ( a jednak limit chyba nie został wyczerpany :)). Szybki serwis, a my w tym czasie zrobiliśmy popas. Z Chechła ruszyliśmy czarnym szlakiem na Ogrodzieniec malowniczymi lasami i terenami. Jak na jurę przystało było sporo piachu. Dojechaliśmy do spotkania z czerwonym, tam zjazd do znanej budy na konsultacje którędy robić powrót. Ze względu na późną godzinę i ograniczony czas Andrzeja na jazdę Ogrodzieniec dzisiaj nie został zaliczony. Spod budy wróciliśmy czerwonym na Rabsztyn (w tą stronę nie zdarzyło się mi go pokonywać i pogoda o dziwo dopisywała - słonko zaczęło ładnie świecić). Po drodze spotkaliśmy mnóstwo bikerów na szlakach co się przeważnie nie zdarza. Z Rabsztyna na Olkusz, za Olkuszem wjazd na szutry do Bukowna i obowiązkowy postój przy fontannie. Później długą prostą na Sosinę. W drodze Krzychu dał mi znać, że przed nami ktoś śmiga i żeby go dojechać. Depnąłem trochę mocniej i siadłem mu na kole. Jakoś tak nie bardzo się bujał coś w granicach 30, Krzychu dał znak żeby wyprzedzać więc przywitałem się i wysunąłem na przód. Na ultra szybkim młynie zrobiłem z 2/3 trasy tak ze średnią 35 km/h. Później biker na szosie dał zmianę ( w ogóle to pozdrawiam może też ma konto na BS) a ja trochę mogłem dychnąc (chodź nie było takiej potrzeby) jadąc na jego kole. Z Sosiny powrót przez Betony, Krzychu (Kysu) gdzieś wcześniej odbił (chyba koło lokomotywowni) i nie zdążyłem się pożegnać. Drugi Krzysiek pożegnał się na Balatonie a my z Andrzejem ruszyliśmy na Klimontów i do domu. Bez zbędnych ceregieli na szybko się pożegnaliśmy w czasie jazdy pod blokiem Andrzeja a ja ruszyłem do siebie. Wypadzik udany chociaż zimno daje się we znaki przy dłuższych wycieczkach. Trzeba napewno zakupić ochraniacze na SPD i byćmoże cieplejsze gacie :)
Trochę fotek: Przerwa kawowa i oczekiwanie na Krzyśków pod przejazdem w Strzemieszycach
W drodze gdzieś za Błędowem
Andrzej podnosi poziom doświadczenia w łataniu dętek :) Po ostatnich wyprawach potrafi to zrobić naprawdę szybko
Mini rynek w Chechle z charakterystycznym wielbłądem
W końcu udało się wyskoczyć dzisiaj na wypad z Andrzejem (oj długo razem nigdzie nie byliśmy - chyba od urlopu). Przy okazji wziąłem dla Andrzeja komplet łożysk do supportu. Do towarzystwa dołączył Adam, Damian i Jacek. Ruszyliśmy wspólnie spod placu papieskiego w kierunku Bukowna przez Sosinę (tym razem przejazd asfaltami i koło lokomotywowni). Na Sosinie dołączył Krzysiek z lekką obsuwą czasową. W Bukownie postanowiliśmy jechać na Płoki lecz niefortunnie wyjechaliśmy na drogę do Olkusza i padł pomysł modyfikacji trasy - szuterek na Żuradę. Stamtąd Krzychu poprowadził szlakami rowerowymi do Płoków - najpierw niebieskim, później czarnym i na końcu czerwonym. Dzisiejszy wypad sponsorowała literka g - jak guma :). Najpierw flapka zaliczył Andrzej, później Damian. Było trochę terenów, jazdy w piachu i po kamykach. Z Płoków standardowa trasa na Krzeszowice, Tenczynek przez Miękinie (ach te zjazdy). Praktycznie w okolicy zamku Tenczyńskiego odbiliśmy na szlak na Puszczę dulowską. Trasę tą zrobiliśmy ekspresem (płaskie tereny, szutry i asfalciki w lesie) z małymi przerwami na serwis Damiana i popas na ławkach obok hodowli dzikich zwierząt :) W drodze udało się zahaczyć o studio filmowe "Alwernia" i zrobić fotkę przed budką strażnika w kształcie kasku motocyklowego. Pogoda też dzisiaj była kapryśna - trochę nas zmoczyła lekka mżawka i generalnie nieco chłodnawo. Stamtąd powrót przez Trzebinie (zwiedziliśmy Balaton i później jakąś dawną filię Uniwersytetu Ekonomicznego). W pewnym momencie chłopaki ruszyli do przodu a my razem z Damianem i Krzyśkiem postanowiliśmy pojechać inną skrótową trasą terenową na Sosinę. Reszta jednak nie chciała jechać przez Ciężkowice - postanowiliśmy podjechać do nich i przekonać do jazdy naszym wariantem ,ale jak tylko nas zobaczyli to znów ruszyli do przodu. Jackowi widocznie padł tel i ciężko się było skontaktować. Postanowiliśmy ruszyć w trójkę na Sosinę, później zadzwonił Adam i przekazaliśmy, że tam też się spotkamy. Na Sosinę dotarliśmy w miarę szybko - jak dzwoniłem to Adam i reszta ekipy była gdzieś w centrum Jaworzna. Z Sosiny ruszyliśmy przez Betony na Maczki - tam Krzychu się pożegnał i trochę pogadaliśmy. Chwilę później dzwoni Adam,że są na Kazimierzu pod Balatonem. Później już wszyscy wspólnie udaliśmy się do domów z przystankami na pożegnanie pod komendą na Klimontowie, na Gwiezdnej i pod E.Leclerkiem.
Bukowno - Konsultacje z mapą
Gdzieś w trasie terenowej Żurada - Płoki (w tle Jacek udający się eksplorować okoliczne krzaki :)
Pierwszy Pit-stop
Kolejny serwis
I jeszcze jeden
Wyjazd z trasy terenowej Żurada->Płoki
Jedna ze ścieżek w Puszczy Dulowskiej
Pożółkłe liście w lesie dają znać, że to praktycznie już końcówka sezonuStudio filmowe "Alwernia"
Na wypad o mało bym się nie spóźnił. Nastawiłem budzik w komórce ale nie przestawiłem godziny, po tym jak wcześniej mi padła bateria :) Na szczęście Adam zadzwonił 15 min przed czasem spotkania na Zagórzu. Zebrałem się w tempie ekspresowym i wyruszyłem 5:50 spod domu myśląc już tylko o dojechaniu na czas na pociąg w Piotrowicach i żyłując średnią na tym odcinku do 34km/h. Po drodze na Niwce spotkałem Krzyśka, Adama i Jacka, niedługo później dołączył Krzychu w Mysłowicach i razem ruszyliśmy na spotkanie reszty ekipy. Pod drewutnią czekał Wojtek i Filip (znany również jako Biker90). Już całkiem niezłym stadkiem ruszyliśmy na pociąg na stację do Piotrowic. Jak zwykle pociąg się nieco spóźnił. Wewnątrz pociągu spotkaliśmy Grzegorza - więc w sumie na wyprawę miało ruszyć 8 osób. Długość zakupionego biletu była imponująca :) Z Węgierskiej ruszyliśmy szlakiem w kierunku Hali Rysianki. Po drodze mijając kilka mniejszych pagórków (Grapa) na które miejscami trzeba było robić wypych. W pewnym miejscu zebrała się niezła ilość błotka w którą zakopałem się tylnym kołem. Na niskim przełożeniu zacząłem mielić w miejscu i koło zakopało się po tarcze :). Chłopaki mieli niezły ubaw bo pierwszą kąpiel i upapranie roweru zaliczyłem dość szybko. Starym sposobem wypłukałem błoto przednim błotnikiem. Później trasa zrobiła się bardziej przyjemna. Fajne podjazdy po w miarę równym terenie. Po zjeździe i zmianie szlaku zaczął się wypych, ale tam gdzie dawało radę (Ralph nie ślizgał się i kamienie nie zatrzymywały) kulałem się za Krzychem. Po drodze trafiliśmy na skałkę z łańcuchami - tam metodą łańcuszka podawaliśmy sobie rowery aby wnieść je na górę. Wtedy to okazało się, że rower Adama waży chyba z 50 kg - podziwiam, że dał radę z nami tyle objechać. Później trochę singielków, trochę pchania (ale to bardzo mało) i byliśmy na w/w hali. Widoczki naprawdę super, sesja zdjęciowa ruszyła. Następnie wjazd pod schronisko i grubszy posiłek oraz uzupełnienie zapasów wody w bukłaku. W tym miejscu odłączył od nas Adam i Jacek - postanowili dostać się jak najszybciej czarnym szlakiem do asfaltów (nie dziwię się zresztą im bo trochę przesadzili z tymi sakwami jadąc na takie szlaki górskie). My ruszyliśmy dalej w kierunku Pilska. Nie było tak źle, szlak kamienisty ale boczkiem dało radę spore odcinki podjechać. Po drodze cała wycieczka mówiła nam dzień dobry i życzyła powodzenia z dotarciem na Pilsko :). Było kilka bajecznych równych i łatwych zjazdów, trochę błotka w okolicy schroniska na Pilsku. Pod schroniskiem okazało się, że Grzegorzowi prawa klamka się roznitowała. Potrzeba matką wynalazków: szybki serwis imbus i trytytka (skrywana przez Bikera) i funkcja hamulca została przywrócona. Tutaj też nastąpił rozłam na grupę wjeżdżającą na szczyt Pilska i czekającą pod schroniskiem. Ja dołączyłem do grupy chcącej zekplorować szczyt wraz z Krzyśkami. Dało się wyjechać może z 25% trasy. Reszta to stromy wypych po trawiastym zboczu. Na szczycie sporo kosodrzewiny i kamienisty singielek. Temperatura odczuwalna na otwartym łysym fragmencie spadła chyba do 10 stopni. Trzeba było się ubrać w coś cieplejszego. widoki miodzio, reszta ekipy niech żałuje teraz. Zjazd ze szczytu z prowadzeniem kilku fragmentów i licznymi atakami kosodrzewiny w którą plątały się rogi kiery. Krzychu nawet zaliczył szlifa. Twarde te krzaki :) Cała impreza z podchodami na szczyt Pilska zajęła może niecałą godzinkę. Już z resztą ekipy ruszyliśmy zielonym w celu zjazdu do asfaltów. Po drodze Wojtek zaliczył snake bite-a i pokiereszował wózek przerzutki na jakimiś kamulcu. Zjazd całkiem fajny dla rowerów HT, dużo kamieni i szło podszlifować technikę. Asfalty do Żywca pokonane ekspresem. Na stacji połączyliśmy się z Jackiem i Adamem. Powrót cała ekipą do Katowic. W pociągu spotkaliśmy tych samych bikerów co w drodze do Węgierskiej. Jak się okazało to ekipa enduraków z wątku Katowickiego z forumrowerowe.org. Powrót z Katowic przez Szopki, Dańdówkę, Klimontów - tam się pożegnałem kolejno z Jackiem i Krzychem. Adama podprowadziłem pod BP na Zagórzu. Jeszcze dłuższa chwila rozmowy, pożegnanie i byłem w domu koło 23:00. Do następnego wypadu, przyszły weekend niestety baluje bo Naczelnik robi imprezę z racji mianowania. W niedzielę prawdopodobnie ruszę z Andrzejem jak będzie się gdzieś wybierał na jurę.
Wszystkie fotki z wypadu dostępne w galerii na moim profilu na forumrowerowe.org
Wyruszyłem z domu o 5:30 na spotkanie z Krzyśkiem na Klimontów pod komendę. Tak jak przewidywałem o tej godzinie było ciemno jak w środku nocy. Krzychu ciut się spóźnił, i rozpoczęliśmy wspólny dojazd na pociąg do Piotrowic. Na trasie wrzuciliśmy niezłe tempo, które Krzychu podkręcił wbijając się w tunel za ciepłym Tirem :). Na Giszowcu w okolicy stawu Janina byliśmy ze sporym zapasem czasowym. Po zaliczonej rozgrzewce dalszą część trasy pokonaliśmy w tempie spacerowym. Na dworcu w Piotrowicach byliśmy z 20 minutowym zapasem (jakbym wiedział to można by dłużej pospać zamiast wstawać po 4:00). W przedziale spotkaliśmy 2 bikerów wyruszających jak się później okazało w tą samą trasę jak my czyli w czerwonym na Baranią Górę z Ustronia Polana. W Ustroniu postanowiliśmy trochę zmodyfikować podjazd pod Czantorię i po małych poszukiwaniach odnaleźliśmy ścieżkę rycerską na Wlk. Czantorię (polecaną przez Grzegorza). Ekipa z pociągu postanowiła wyjechać kolejką :) Oznaczenia ścieżki wkrótce się skończyły wraz z asfaltem dojazdowym, kombinując i szukając dalszego jej przebiegu ruszyliśmy kamienistym podjazdem. Wkrótce jedyną możliwością okazał się wypych. Krzychu dał propozycję przedostania się na przestrzał pod wyciąg - tam przynajmniej nie było kamieni, ale tak pchać nie było lekko. Na szczycie odnalazł się szlak na Czantorię. Kilka obrotów korbą i byliśmy na miejscu. Tam o dziwo spotkaliśmy kolegów z pociągu, mówili coś o urwanym łańcuchu (jak można urwać łańcuch wysiadając z kolejki - chyba zaczepiając o jakiś wystający element drzwi :) ) Rozpoczęliśmy zjazd (myśleliśmy że dalej udamy się wspólnie w większej ekipie), lecz koledzy po paru metrach zaczęli schodzić z rowerami. Mój dart spisywał się całkiem nieźle. W połowie zjazdu zrobiliśmy chwilę odpoczynku by wystudzić heble - tam zauważyłem że klamka z tylnego mi trochę zmiękła, ale Krzychu mówił, że to normalne. Hamulec potrafił zatrzymać koło więc biedy nie było. Dalsza część trasy bardzo przyjemna, w drodze na Stożek zrobiliśmy większy popas. Później zaczęły się fajne techniczne odcinki z wystającymi kamieniami, które trzeba było omijać i takież same zjazdy. W jednym miejscu zaryłem kołem o dziurę i przeleciałem przez kierę na szczęście lądując na miękkiej trawie i smakując tamtejszej gleby :) SPD jak na złość się nie wypiął i rower mnie nakrył. Dalej trochę zjazdów i korzeni. Jeden techniczny odcinek z korzeniami robiliśmy 2 razy myśląc, że jesteśmy na złym szlaku. Czesi mieli niezły ubaw widząc nas kursujących tam i z powrotem. W dalszym etapie trasy zjazd do cywilizacji (Kubalonka) i kupno mineralki 0.5l w barze za 3zł, jak na złość obok w kiosku 1,5l zakupiłem za 2zł :). Później nieplanowana modyfikacja (pojechaliśmy w złą stronę rowerowym szlakiem) i zwiedzanie rezydencji prezydenta :) Czarnym szlakiem udało się dotrzeć do czerwonego na Baranią Górę. Tam większą część trasy wypych, a z Baraniej w moim przypadku większą część trasy prowadzenie roweru :). Krzychu na fullu ładnie brykał po tych kamieniach i dużych upadach. Ostatni błotny odcinek niebieskiego nadał mi rasowego wyglądu bikera wracającego z udanej wycieczki. Do Wisły z górki po asfaltach z chwilami przerwy na zdjęcia przy jeziorze Czerniańskim i zaporze na Wiśle. W centrum Wisły spotkaliśmy Jacka, Adama i Sławka w lodziarni (wybrali się wspólnie na 2 dniowy wypad). Chłopaki mieli już wesoło, zwłaszcza szwagier Jacka :) Dłuższą chwilę pogadaliśmy i razem udaliśmy się w kierunku dworca PKP. Tam koledzy upewnili się, że wsiedliśmy do pociągu :) Dojazd z Piotrowic do domu po zmroku w świetle mojej niezawodnej lampki. W lesie giszowskim coś chciało nas zaatakować, padło hasło "to leci na nas" i Krzychu momentalnie zwiększył kadencję :) Zadziwiające co wyobraźnia może podpowiedzieć w takich ciemnościach.
Dystans razem z dojazdem od/do pociągu do Katowic Piotrowic. Krzychu wrzuci pewnie trasę z Endomondo.
Rano przed wyścigiem wyczyściłem na szybko napęd bo jednak zebrało się już trochę piachu w nim. Na spotkanie z Krzychem na Juliuszu wyjechałem ciut późno więc musiałem nadrobić w trasie cisnąć ze średnią grubo ponad 30. Na miejscu był też Jacek i wspólnie ruszyliśmy tą samą trasą co przy wczorajszym objeździe do Mysłowic pod dom Krzycha. Trasa poszła nam sprawnie, Jacek trochę psioczył na piaszczysty teren w którym jego szosówki się kopią, ale jakbym mu powiedział którędy pojedziemy to pewnie by z nami się nie wybrał :) Pod domem Krzychu poczęstował nas owocami, a ja dodatkowo wszamałem resztki czekolady :) Ruszyliśmy w czwórkę na start wyścigu, okazało się że jednak nie był aż taki kameralny na jaki wyglądało (było więcej niż 40 osób). Tam wrzuciłem pokaźną porcję węglowodanów w postaci naleśników amerykańskich (pancackes) z dżemem z Lidla :) Start trochę się opóźnił, w końcu zaczęliśmy się kulać. Tempo nie było jakieś nadzwyczajne starałem się trzymać środka stawki podobnie jak Krzychu z drugim Krzychem. Czołówka jednak mocno wyrwała do przodu. Na jednym z kolejnych podjazdów wyrwałem się do przodu i zacząłem ich gonić. Poszło mi to całkiem sprawnie bo po pierwszym kółku byłem w ścisłej czołówie. Niestety na pierwszym zakręcie zorientowałem się, że tył coś miękko chodzi i okazało się że złapałem panę. Zsiadłem ze sprzęta i zacząłem prowadzić go do punktu startowego. Tam podszedłem do stolika i chciałem zakończyć wyścig. Rozłożyłem się i już miałem serwisować koło jak podszedł do mnie sprzedawca ze sklepu rowerowego w Mysłowicach (sklep był organizatorem wyścigu) i zaproponował użyczenie swojego roweru. Niestety nie dało rady go dostosować do moich parametrów fizycznych, sztyca była wysunięta na maksa i rama jak na mnie ciut mała. Ale jak to mówią darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda. Ruszyłem i od razu zonk. Nie jeździłem w platformach od roku, noga jakoś sama uciekała do góry - nawyk z podciągania w SPD i pierwsze kółko na pożyczonym sprzęcie było naprawdę ciężkie :) Mimo to udało się gonić kolejnych zawodników, 3 kółka zrobione na nowym sprzęcie poszły mi całkiem sprawnie. Problem zaczął się później, nie wiem czy to było wynikiem za niskiej pozycji i dziwnego kąta pracy mięśni nóg ale dopadło mnie najgorsze co może być czyli skurcz. Nie mogłem go w żaden sposób rozjeździć. Sił miałem pod dostatkiem tylko skurcze mięśni nie pozwalały jechać. Na 5 okrążeniu w jednym miejscu prowadziłem rower co ruszyłem korbą znów mnie łapał. I tak dojeżdżając na metę i dostając dubla zakończyłem wyścig z -1 okrążeniem. Okazało się, że dojechałem tam niewiele później niż Krzychu. Drugi Krzysiek zajął 8 lokatę. Zabrakło trochę szczęścia, jednak swoim rowerem się najlepiej jedzie bo wszystko jest dostosowane tak jak trzeba - bo myślę, że mógłbym powalczyć. Powrót z odprowadzeniem przez Krzycha do Maczek po terenach. Chwilę jeszcze pogadaliśmy (dłuższą chwilę). W drodze powrotnej znów widziałem Lucka na S-Worksie :) Wpis bez czasu bo nie wiem ile zajął mi objazd tych 4 kółek na pożyczonym bike-u.
Jeszcze nieświadomy, że w tylnym kole jest flapek (zaraz po pierwszym kółku):
Ja na pożyczonym sprzęcie (w tle obrócony mój sprzęt gotowy na akcję Jackowego pit-stopa):
Dzisiaj mój licznik całkiem się wyłożył, lekkie stuknięcie w dolną część powoduje wyłączenie i nie jest to wina źle dolegającej baterii. Zgodnie z wczorajszymi planami wyruszyliśmy z Jackiem spod Balatonu w kierunku Smolenia. Trasa wytyczona przez nawigację poprowadziła nas przez Kazimierz, Strzemieszyce, Łosień, Łazy Błędowsie, Chechło, Błedów, okolice Kluczy, Kwaśniów Górny, Złożeniec. Na zamku spotkaliśmy dwóch krótkofalowców robiących transmisję spod zamku, ze sprzętem o mocy 100W. Chwilę pogadaliśmy z nimi, okazało się, że prawdopodobnie znają z eteru kolegę Lesława z mojej roboty też mającego bzika na punkcie fal radiowych :) Później wyjazd na górę i kilka fotek. Radiostacja skutecznie wyłożyła nawigację Jacka, chwilami to wg. niej byliśmy gdzieś przy granicy :) Powrót postanowiliśmy zrobić przez Ogrodzieniec. W Pilicy zobaczyłem tabliczkę z czerwonym szlakiem wiodącym w tym kierunku. Namówiłem Jacka na jazdę lekkim teren. Później jednak przeistoczył się w coś gdzie cienkie szosowe opony średnio sobie radzą :). Ale Jacek dzielnie walczył z przeszkodami na drodze, po drodze psiocząc na mój pomysł. W Podzamczu jakoś udało nam się minąć zamek nie zauważając go i trochę się pogubiliśmy ale GPS posłusznie nas doprowadził. Dzisiaj tłumy turystów i o dziwo nie padało - przełamałem chyba fatum ciążące nad tym miejscem. Chwila postoju i zjedliśmy po włoskim lodzie. Później moje szanowne 4 litery dały o sobie znać. Siodło parzyło i nie mogłem znaleźć odpowiedniej pozycji. Jakoś się dokulałem do domu, wróciliśmy przez Rudy terenami byłej zwałki Huty Katowice - przy okazji pokazałem tą drogę Jackowi. Pożegnaliśmy się na Kazimierzu, później tylko podjazd pod Lenartowicza i do domku. Wieczorem czeka mnie czyszczenie napędu bo chodzi tragicznie. Jutro raczej daleko się nie ruszam, może uda mi się pod wycieczkę Andrzeja podczepić.
Przejazd w stronę pracy: DST: 23.68km TIME:0:49:19 AVG: 28.83km/h MAX: 56.78km/h Na planowane miejsce spotkania (Rynek w centrum Katowic) dotarłem nadzwyczaj sprawnie, może dzięki temu, że mało dziś pociągów jechało i otwarli przejazd w miarę wcześnie. Byłem tam jeszcze przed Jackiem, zauważyłem też bikera w kamizelce odblaskowej z zagłębiowskiej masy krytycznej. Podszedłem i po krótkiej rozmowie okazało się, że też wybiera się na masę w Gliwicach i ma wklepaną trasę w nawigację GARMIN z poprzedniego takiego wypadu. Chwilę pogadaliśmy z Adamem (bo tak ma na imię ów biker) i zjawił się Jacek. Wspólnie pod przewodnictwem Adama ruszyliśmy na Gliwice w skrócie przez Chorzów, Świętochłowice. Niestety moja Sigma znów zaliczyła restarty i nie wiem odkładnie ile to było km :). Na gps mam kawałek trasy dopóki bateria w telefonie trzymała, ale Adam wrzuci całość na forum ZMK. Objazd Gliwic z masą bardziej zorganizowany niż w Katowicach (na przodzie drogę torował radiowóz), sporo służb porządkowych pilnujących aby każdy trzymał się wytyczonego pasa. Powrót z Gliwic dyktowała nawigacja Adama, a prowadziła naprawdę ciekawymi bokami. W pewnym momencie nawet kazała nam wjechać w ogródki działkowe i zrobić tam kółeczko :) - zresztą będzie to widać na śladzie z GPS. Szybko dopadł nas zmrok i jechaliśmy przy świetle lampek. W Czeladzi pożegnaliśmy się z Adamem i z Jackiem ruszyliśmy na Sosnowiec przez Grota Roweckiego, Ślimak , 3 maja i podjazd na Zagórze od strony Magneti.
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!