Krzychu odezwał się do mnie na BS, że chciałby zrobić jakieś małe kółko i przy okazji odebrać sobie zakupione przeze mnie nogawki i rękawki. Umówiliśmy się na 14:30. Zrobiłem przed tym szybkie czyszczenie napędu i smarowanie bo prosił się o to od dawna :) Drugi Krzysiek (Kysu) jeszcze kończył obiad więc mieliśmy małą obsuwę. Po szybkiej konsultacji postanowiłem podjechać w kierunku Strzemieszyc do Krzycha. Po spotkaniu gdzieś na Kazimierzu ruszyliśmy terenami na miejsce spotkania w kierunku Jaworzno. Dojechaliśmy fajnymi terenami do czarnego szlaku w punkcie droga na Maczki (asfaltu było naprawdę tyci tyci). Niedługo później byliśmy w komplecie. Początkowy plan zakładał lans na Pogorii ale został zrewidowany i zamieniony na włóczęgę po lasach w kierunku Ryszki i Bukowna. Naprawdę fajnie się kręciło po tych ścieżkach. Po drodze jeszcze kąpiel w błotku w okolicach piaskowni i moja cała pieczołowicie wykonana praca przy napędzie poszła na marne :). Krzychu (Kysu) pożegnał się przy Sosinie i pomknął do domu, a ja z drugim Krzychem zrobiliśmy objazd Sosiny. Błotka też tam było co nie miara. Powrót z Sosinki przez betony, podjechałem do Krzycha po klucz do bębna Shimano. Ostatni odcinek wykonany już po zmroku.
Hint: Nie warto czyścić napędu jeśli wybierasz się z Krzyśkami w teren :)
Rano ok. 6:20 pod komendą na Klimontowie spotkałem Jacka, niedługo później na batmana przyjechał Krzychu. Ruszyliśmy od razu w miarę szybkim tempem na miejsce spotkania z Wojtkiem pod drewutnią. Na miejscu byliśmy z dużym zapasem. Pogoda nie rozpieszczała. Jacek wyczytał ze swojego komputera pokładowego, że jest ok. 4 stopni. Wojtkowi to zbytnio nie przeszkadzało bo przyjechał na letniaka w krótkich brrrr. Po przywitaniu razem udaliśmy się na dworzec w Piotrowicach, tam niedługo później po małej konsternacji (czy to napewno nasz?) znaleźliśmy się w ekstra nowoczesnym pociągu do Bielska :). W pociągu udzielał nam się dobry humor (motyw z podjazdem, który jest zaraz jak się wysiada ze stacji :) ) co potwierdzały salwy śmiechu. Z B-B Leszczyn rozpoczęliśmy podjazd pod Szyndzielnię. Początkowy etap to równiutki asfalcik, od rondka rozpoczął się szuterek ale bardzo przyjemny jak na górskie otoczenie :). W 1/3 trasy Krzychu zauważył, że coś nie tak z jego kołem. Po wstępnych oględzinach okazało się, że coś prawdopodobnie z bębenkiem. Jak już wszyscy byliśmy razem postanowiliśmy zjechać do B-B do serwisu. Po drodze Wojtek zaliczył snake bite-a, i wystrzał nowej dętki. W sumie to 2 razy kleił starą, także miał okazję podnieść poziom doświadczenia w wulkanizacji. Jacek z Krzyśkiem szczęśliwie znaleźli narzędzia w schronisku, przy trasie podjazdu - tam też znów razem się zjechaliśmy po rozdzieleniu przy miejscu łatania i szybko udało się doprowadzić sprzęt do stanu używalności. Podjazd czerwonym na Szyndzielnie bajka, lekko i przyjemnie i całość w siodle, na Klimczok też praktycznie w całości wyjechany (w paru miejscach krótki wpych bo nie dało się w spd wskoczyć przez kamienie).Na Klimczoku pod schroniskiem pierwszy grubszy posiłek. Zjazd z Klimczoka do Szczyrku zielonym bardzo fajny. Na Szyndzielnie postanowiliśmy ruszyć rowerowym ale najpierw niebieskim pieszym. Tam po sporym podjeździe po asfalcie i płytach betonowych rozpoczął się nieunikniony wypych. Tam gdzie się dało trochę podjechać i opłacało na ten moment wpinać w SPD to była jazda :) Wojtek z Jackiem postanowili skorzystać z kolejki (tej drugiej położonej wyżej), ja z Krzychem trochę przyśpieszyliśmy i twardo pchaliśmy graty (szybko też straciliśmy kolegów z oczu). Relatywnie niedaleko stacji 2 kolejki na Skrzyczne znaleźliśmy nieoznaczoną drogę alternatywną, którą było mniej pchania niż kamienistym szlakiem. Od tego momentu było sporo jazdy i miejsc na cykanie fotek :). Pod stacją 2 kolejki telefon do Wojtka, że idą w dobrym kierunku do kolejki niebieskim pieszym. Na szczycie Skrzycznego byliśmy o tym samym czasie, tam spory popas, sesja zdjęciowa i jazda dalej zielonym przez Małe Skrzyczne, Kopę Skrzyczeńską, Malinowską Skałę, Zielony Kopiec i Magurkę Wiślaną. Chwilę później odbicie na czerwony do Węgierskiej Górki. Trasa naprawdę super - chyba najlepsza jaką jechałem :) Po drodze okazja do błotnych kąpieli, tam też przekonałem się, że klamka z hamulca z tyłu mi zmiękła i nie trzyma ciśnienia :) Aby mieć hamulec z tyłu trzeba było non stop pompować więc nie mogłem korzystać w pełni ze wspaniałych zjazdów tylko bardzo zachowawczo je pokonywać. Na jednym podjeździe Wojtka przeważyło i przeleciał z rowerem do tyłu nadziewając się na róg mojej kiery :D. Oczywiście humor dopisywał do końca, naprawdę się razem dobrze zgraliśmy jako ekipa :) W Węgierkiej kolacja w pizzerii i oglądanie fajerwerków (2h czas do pociągu spędzony na rozmowach i śmiechu). W Katowicach pożegnaliśmy się z Wojtkiem i ruszyliśmy przez Szopki do domu. W domu byłem o równej północy. Dzisiaj czeka mnie serwis hamulca i supportu (włożę stary z Shimano, bo chodź rzęzi to nie ma takich luzów - a w poniedziałek wycieczka po sklepach z łożyskami
Wojtek atakuje podjazd na Szyndzielnie
Schronisko na Klimczoku
Jacek i zablokowany SR XCR LO
Stacja kolejki górnej na Skrzyczne - tutaj nastąpił podział grupy
Dalej nie było wcale tak źle i praktycznie całość podjechana
Ja i w tle wieża na Skrzycznym
Wojtek zwyciężył w konkursie na najbardziej upaprany w błocie rower (slx nim aż ocieka)
Dzisiejszy wypad na rower sponsorowała literka "T" jak teren. Umówiłem się z Krzychem w standardowym miejscu na krzyżówce na Juliuszu. Z lekkim poślizgiem z uwagi na konieczność wymiany dętki przez Krzycha (ja też lubię jak idę po rower do garażu i widzę flapka :) ) ruszyliśmy na spotkanie z drugim Krzychem do Mysłowic. Gdzie się dało to cisnęliśmy terenem po lasach, plecy mam sprawne to mogłem sobie pofolgować i poskakać trochę na małych pagórkach w celu rozruszania darta co by Brunox go dobrze spenetrował :) Po drodze na w okolicach Jaworzna spotkaliśmy Pawła i trochę pogadaliśmy - jak się okazało zrobił małe kółeczko po jaworznickich ścieżkach rowerowych. Pod domem Krzycha byliśmy w miarę szybko, podjechaliśmy od drugiej strony - nie sądziłem, że to tak blisko elektrowni w Jaworznie :) Później już w 3-jkę ruszyliśmy na spotkanie z kolegą od Krzycha - Tomkiem, który jako stary wyjadacz i uczestnik serii półoficjalnych mysłowickich wyścigów XC rozpoczął z nami późniejszy objazd trasy. Przy okazji dowiedziałem się, że przejazd kółeczka odbywać się będzie w przeciwnym kierunku niż na początku zakładano. Trasa technicznie niezbyt wymagająca, jest parę miejsc gdzie trzeba uważać i długi asfaltowy zjazd gdzie można nieźle przycisnąć. Mimo małej ilości jakiś szczególnie stromych podjazdów jednak daje trochę w kość, a to tylko pojedynczy przejazd dzisiaj tylko zrobiony. Na pewno jutro będzie ciekawie, w końcu to tylko zabawa nie ma się co spinać. Ciekawe kiedy przecinaki (podobno rekord kółka to coś koło 19min) nam zasadzą dubla.
Kaemy w terenie spiszę od Krzycha bo pewnie Endomondo zarejestrowało :)
Przejazd w stronę pracy: DST: 23.69km TIME:0:52:45 AVG: 26.96km/h MAX: 55.73km/h Po pracy wróciłem się do domu, zostawiłem plecak z ciuchami bo stwierdziłem,że szkoda to taszczyć na masę. Zjadłem na szybko kolację i ruszyłem 17:10 spod domu na rynek w Katowicach. Trasę zrobiłem przez Szopki tempem ekspresowym - na miejscu byłem niewiele po wpół do 18. Niespodziewanie oprócz Jacka stawił się Krzysiek z Krzyśkiem (Krzychu i Kysu). Całą paczką ruszyliśmy blokować ruch, było fajnie bo można było sobie pogadać i czas się tak nie dłużył. Powrót też przez Szopki, w okolicy Sobieskiego Krzychu pojechał na Centrum Sosnowca ja pocisnąłem za Jackiem wzdłuż Europy na Dańdówkę (tam się pożegnaliśmy z drugim Krzyśkiem). Z Jackiem ruszyliśmy pod lekką górkę na Klimontów (z wstępnych obserwacji Jacka wyszło że mój młynek rozkręcił się 120rpm korby). Na szczycie górki pożegnanie. Jutro wypad na Wisłę z nowym bikerem z Jaworzna - Koval-em.
Zamontowałem sztyce dostarczoną przez Piotra (Bros) - jeszcze raz dzięki przy mojej 350 krossa to drapacz chmur :) Jak ją wypuściłem za bardzo to nie mogłem wsiąść na rower. Jutro zobaczę czy bez seatback-a będzie mi wygodnie.
Wstępnie planowaliśmy wyruszyć na Złoty Potok. W ostatniej chwili plany się zmieniły, Andrzej musiał odwiedzić rodzinne strony więc postanowiliśmy razem pokręcić po drodze zahaczając o Ogrodzieniec robiąc jednocześnie powtórkę trasy z czerwcowego wypadu. Pogoda rano nie była taka zła (lekka mżawka). Spod placu wraz z Andrzejem ruszyliśmy o 6:15 uprzednio czekając kwadrans na bikera90 z Katowic. Pod Balatonem zgarnęliśmy Młodego a na Sosinie Krzyśka(Kysu). Do Bukowna dalej mżyło. Na dobre rozpadało się w Olkuszu. Tam podjechaliśmy do Mac-a na kawę i aby schować się przed deszczem. Później na zmianę opady przybierały na sile i słabły. W oddali nawet czasem się coś przejaśniało. Mój nowo wyczyszczony napęd gotowy do wyjazdu urlopowego doznał potężnej dawki błotka i piasku na czerwonym szlaku rowerowym i późniejszym niebieskim pieszym. Korba rzęziła jak młynek, czasem nawet się blokowała. Pocieszeniem było to, że nie lało non stop i byłem lepiej przygotowany do jazdy niż ostatnio (wziąłem przeciw-deszczówkę, która chroniła dobrze przed wiatrem nie pozwalając uciec energii cieplnej wytwarzanej przez młynkowanie - mówiąc wprost nie było mi zimno chodź gotowałem się od środka). Pod zamkiem w Ogrodzieńcu nasmarowaliśmy napędy przecinakiem do pilarek i Andrzej pożegnawszy się ruszył w swoją stronę. W międzyczasie Krzyśki spożyli posiłek (ja swoje zapasy już zużyłem), w planach był powrót asfaltami do domu. Nagle zaczęło intensywniej lać. Postanowiliśmy przeczekać w zadaszonym miejscu odpoczynkowym nieopodal ruin zamku. W grę wchodził już tylko powrót pociągiem z Zawiercia. Czas spędzony na oczekiwaniu na lepszą pogodę minął naprawdę szybko, przy ogólnie wesołym nastroju i salwach śmiechu :D (spędziliśmy tam chyba z 2,5h). Jak opady trochę ustały zjechaliśmy z ruin do sklepu (zrobiłem małe zakupy). Po drodze Krzysiek (Kysu) złapał gumę, przynajmniej tak mu się zdawało ale po dopompowaniu z koła nic nie uchodziło.Do dworca PKP w Zawierciu śmigając raz szosą raz chodnikiem dojechaliśmy w miarę sprawnie. Na peronie okazało się, że Krzyśkowi przy Torze nie działa poplock - fatum Ogrodzieńca nadal działa, a młody chyba zdarł w trasie klocki :). Z centrum Sosnowca do domu na Zagórze przejechałem przez park sielecki, Zamkową, i singlem na nasypie pod garaże, później ścieżką rowerową pod ERSI i ORION.
Po zrobieniu standardowej trasy dom-praca-dom w dniu dzisiejszym w planach był jeszcze wypad na Pogorię. Po spotkaniu pod Orionem uderzyliśmy całą ekipą w składzie Ja,Łukasz oraz 2-ch Krzyśków do Andrzeja aby przekazać mu tarcze od Piotra. Andrzej po dzisiejszej ulewie jaka złapała go przy powrocie z pracy postanowił pozostać w domu i pogrzebać przy sprzęcie jednocześnie go konserwując. Postaliśmy chwilę pod klatką i ruszyliśmy w stronę Pogorii. Po drodze chciałem zmodyfikować trasę i pojechać przez Strzemieszyce aby pokazać kolegom zwałkę byłej Huty Katowice za Okradzionowem. Krzysztof jako mieszkajniec okolicznych terenów postanowił pokazać nieznaną mi drogę przez las na Strzemieszyce. Wjazd do lasu rozpoczął się intensywnym testem amortyzatora (betoniki chodnikowe), później zaczęły się single track-i. Po drodze musiałem w coś przydzwonić. Po wyjeździe z lasów okazało się, że mój hak mocno się przytula do szprych. Szybkie klepanie na torach za pomocą kamienia trochę poprawiło jego geometrię. Przy okazji okazało się, że końcówka pancerza ładnie się przemieliła i trochę go wyciągało z obudowy. Po wstępnej regulacji, przeczekaniu burzy pod wiaduktem ruszyliśmy na objazd Pogorii. Drogę powrotną z centrum Dąbrowy Górniczej przejechaliśmy sławną sosnowiecką ścieżką rowerową (w pewnym miejscu na tym DDR znajduje się na tyle wysoki krawężnik, że przy podjeździe pod niego można przyhaczyć blatem). Słońce już dawno zaszło i zaczęło być już ciemnawo. Przystanęliśmy w okolicach mojego domu przy targu na Zagórzu. Krzysiek w obawie przed bezpiecznym powrotem do Mysłowic pożyczył odemnie komplet oświetlenia. Niedługo później podjechała Olka, chwilę jeszcze pogadaliśmy i nadszedł czas aby się pożegnać. Dystans jaki pokonaliśmy wspólnie na tym wieczornym tripie: 46,25km w czasie 2h18min, AVG 20,02km/h.
Zgodnie z wczorajszymi planami uskuteczniliśmy z Andrzejem szybki wypad aby nie pozwolić zastać się mięśniom przed jutrzejszą trasą. Początkowy plan zakładał dojazd do Bukowna przez Sosinę, ale jak to bywa z planami został zmodyfikowany. Za przejazdem kolejowym w Maczkach postanowiliśmy wyruszyć ładnym asfaltem w kierunku Sławkowa. Sielanka nie trwała zbyt długo, droga zamieniła się w coś co przypominało w czasach swojej świetności asfalt (jedyny terenowy odcinek w dzisiejszym przejeździe). Okazało się, że dzisiaj na rynku w Sławkowie ma miejsce jakaś impreza militarna (sporo sprzętu wojskowego, czołgi, ludzie w dziwnych mundurach itp.). Niestety nikt z nas nie posiadał aparatu aby cyknąć fotki. Z racji ograniczonego czasu ruszyliśmy w kierunku Bukowna. Po krótkim odcinku przywitała nas seria wzniesień, które po przebytym dystansie nie zrobiły na mnie wrażenia, jedynie rozgrzały nieco łydki. Andrzej dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa w podjazdach. Wkrótce znaleźliśmy się na długiej prostej na Sosinę, którą pokonaliśmy równym tempem z małym postojem na skręcenie mojego siodła (nowy nabytek, sportowy model deski, który zastąpił wysłużoną szeroką kanapę). Tu mogłem w pełni przetestować siedzisko ochoczo młynkując i utrzymując prędkość w granicach 34km/h. W Maczkach rozhulał się wiatr i pociemniało. Niedługo później zaczęło kropić. Po krótkim postoju pod wiaduktem postanowiliśmy ruszyć w kierunku domu. Na Zagórze dotarliśmy nieco mokrzy, ale za to przywitało nas cieplutkie słonko. Podjechałem z Andrzejem do jego "garażu" po obiecaną podstawkę pod moją Sigme - może zakończą się problemy z jej działaniem w deszczu (tu jeszcze raz dzięki i kebab w Skale będzie zgodnie z umową).
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!