Rano ok. 6:20 pod komendą na Klimontowie spotkałem Jacka, niedługo później na batmana przyjechał Krzychu. Ruszyliśmy od razu w miarę szybkim tempem na miejsce spotkania z Wojtkiem pod drewutnią. Na miejscu byliśmy z dużym zapasem. Pogoda nie rozpieszczała. Jacek wyczytał ze swojego komputera pokładowego, że jest ok. 4 stopni. Wojtkowi to zbytnio nie przeszkadzało bo przyjechał na letniaka w krótkich brrrr. Po przywitaniu razem udaliśmy się na dworzec w Piotrowicach, tam niedługo później po małej konsternacji (czy to napewno nasz?) znaleźliśmy się w ekstra nowoczesnym pociągu do Bielska :). W pociągu udzielał nam się dobry humor (motyw z podjazdem, który jest zaraz jak się wysiada ze stacji :) ) co potwierdzały salwy śmiechu. Z B-B Leszczyn rozpoczęliśmy podjazd pod Szyndzielnię. Początkowy etap to równiutki asfalcik, od rondka rozpoczął się szuterek ale bardzo przyjemny jak na górskie otoczenie :). W 1/3 trasy Krzychu zauważył, że coś nie tak z jego kołem. Po wstępnych oględzinach okazało się, że coś prawdopodobnie z bębenkiem. Jak już wszyscy byliśmy razem postanowiliśmy zjechać do B-B do serwisu. Po drodze Wojtek zaliczył snake bite-a, i wystrzał nowej dętki. W sumie to 2 razy kleił starą, także miał okazję podnieść poziom doświadczenia w wulkanizacji. Jacek z Krzyśkiem szczęśliwie znaleźli narzędzia w schronisku, przy trasie podjazdu - tam też znów razem się zjechaliśmy po rozdzieleniu przy miejscu łatania i szybko udało się doprowadzić sprzęt do stanu używalności. Podjazd czerwonym na Szyndzielnie bajka, lekko i przyjemnie i całość w siodle, na Klimczok też praktycznie w całości wyjechany (w paru miejscach krótki wpych bo nie dało się w spd wskoczyć przez kamienie).Na Klimczoku pod schroniskiem pierwszy grubszy posiłek. Zjazd z Klimczoka do Szczyrku zielonym bardzo fajny. Na Szyndzielnie postanowiliśmy ruszyć rowerowym ale najpierw niebieskim pieszym. Tam po sporym podjeździe po asfalcie i płytach betonowych rozpoczął się nieunikniony wypych. Tam gdzie się dało trochę podjechać i opłacało na ten moment wpinać w SPD to była jazda :) Wojtek z Jackiem postanowili skorzystać z kolejki (tej drugiej położonej wyżej), ja z Krzychem trochę przyśpieszyliśmy i twardo pchaliśmy graty (szybko też straciliśmy kolegów z oczu). Relatywnie niedaleko stacji 2 kolejki na Skrzyczne znaleźliśmy nieoznaczoną drogę alternatywną, którą było mniej pchania niż kamienistym szlakiem. Od tego momentu było sporo jazdy i miejsc na cykanie fotek :). Pod stacją 2 kolejki telefon do Wojtka, że idą w dobrym kierunku do kolejki niebieskim pieszym. Na szczycie Skrzycznego byliśmy o tym samym czasie, tam spory popas, sesja zdjęciowa i jazda dalej zielonym przez Małe Skrzyczne, Kopę Skrzyczeńską, Malinowską Skałę, Zielony Kopiec i Magurkę Wiślaną. Chwilę później odbicie na czerwony do Węgierskiej Górki. Trasa naprawdę super - chyba najlepsza jaką jechałem :) Po drodze okazja do błotnych kąpieli, tam też przekonałem się, że klamka z hamulca z tyłu mi zmiękła i nie trzyma ciśnienia :) Aby mieć hamulec z tyłu trzeba było non stop pompować więc nie mogłem korzystać w pełni ze wspaniałych zjazdów tylko bardzo zachowawczo je pokonywać. Na jednym podjeździe Wojtka przeważyło i przeleciał z rowerem do tyłu nadziewając się na róg mojej kiery :D. Oczywiście humor dopisywał do końca, naprawdę się razem dobrze zgraliśmy jako ekipa :) W Węgierkiej kolacja w pizzerii i oglądanie fajerwerków (2h czas do pociągu spędzony na rozmowach i śmiechu). W Katowicach pożegnaliśmy się z Wojtkiem i ruszyliśmy przez Szopki do domu. W domu byłem o równej północy. Dzisiaj czeka mnie serwis hamulca i supportu (włożę stary z Shimano, bo chodź rzęzi to nie ma takich luzów - a w poniedziałek wycieczka po sklepach z łożyskami
Wojtek atakuje podjazd na Szyndzielnie
Schronisko na Klimczoku
Jacek i zablokowany SR XCR LO
Stacja kolejki górnej na Skrzyczne - tutaj nastąpił podział grupy
Dalej nie było wcale tak źle i praktycznie całość podjechana
Ja i w tle wieża na Skrzycznym
Wojtek zwyciężył w konkursie na najbardziej upaprany w błocie rower (slx nim aż ocieka)
Okazało się, że jechałem bez prawego łożyska :) Całkiem się zatarło, jak rozebrałem to kulki prawie wyszły na spacer. Przy próbie wybicia z miski rozwaliło się całkiem i jedna część została w misce.
tą kolejkę to przeżyć nie mogę no ale początek mnie przeraził i wymiękłem a co do pisarstwa to ja techniczny jestem Krzysiek młody to pewnie wyprawkę na 4 strony napisze
Ja rozumiem, zmęczenie ale napisze to co u Jacka. Mało, młao, mało opisu :-D A tak w ogóle, to żałuję, że mnie z Wami nie było. Kondycyjnie może bym dał radę ale niestety rowerek kategorycznie domaga się serwisu.
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!