Do pracy: 41.26km 1:42:47 Pobudka 4:40. Poranny standard. Czynności startowe przebiegają sprawnie, żegnam się z Moniką i schodzę na dół. Czyszczę rower z piachu po wczorajszej mokrej jeździe, sprawdzam łańcuch trochę luźny, ale uznaje, że nie powinien spaść. Ruszam 5:45, temperatura +4C, ale za to nie pada. Asfalty mokre po wczorajszym. Jedzie się przyjemnie i bez ekscesów docieram na Zawodzie. Na stromym zjeździe pod przejście podziemne przy AE spada mi łańcuch blokując się w szprychach. Tracę trochę czasu na wyciągnięcie i odpowiedni naciąg oraz ustawienie koła. Jednak blat już nieco zjechany z przodu i przepuścił niezbyt starannie naciągnięty łańcuch. Nauczka na przyszłość trzeba zawsze naciągać przed każdą jazdą i pomału rozglądać się za nowym blatem. Daję znać, że dojechałem do stałego punktu kontrolnego i ruszam dalej do pracy na Piotrowice.
Wychodzę z pracy, zaczyna kropić. Zdaję klucze, mijam bramę i ruszam. Deszcz się rozkręca i przechodzi w ulewę. Momentalnie jestem cały mokry. Wracam standardową trasą, najgorzej jest na otwartych, nieosłoniętych przestrzeniach. Jak się później okazuję jest +7C, ale silny porywisty wiatr, przemoczone ciuchy potęgują uczucie zimna. Dojeżdżam do Lidla, OMC nie potrącony przez TIRa, który na wąskiej ulicy wyprzedza mnie tak,że jestem zmuszony hamować i przytulić się do krawężnika. Od razu robi mi się cieplej. W Lidlu zupełnie przypadkiem spotykam Monikę, która była w okolicy u Mariusza i załapuję się na podróż do domku Cytrynką. Pozdrawiam wszystkich przeglądających!
Do pracy: 41.19 1:38:58 Pobudka 4:30, standard poranny. Szykuje się, jakieś śniadanie, nakarmić koty i czas wyruszać. Żegnam się z Moniką, która jeszcze postanawia sobie podrzemać. Na dworze +10C, więc sporo cieplej niż wczoraj. Ruszam o 5:45. Na Ząbkowickiej zaczyna lekko mżyć i taka mżawa towarzyszy mi przez większość dojazdu. Dzisiaj bez niespodzianek i ekscesów na drodze. Na Murckowskiej daję znać, że wszystko ok i ruszam dalej do pracy na Piotrowice. Po pracy ruszam w odwiedziny do rodziców na Zagórze. Wybieram opcję przez Szopienicę, gdyż nie chce mi się przeciskać ze spaliniarzami przez Giszowiec i Mysłowice. Nadal kropi, raz intensywniej raz mniej. Szybko przeschnięte w pracy ciuchy stają się znów mokre. Błotnik DIY z tyłu jest zdecydowanie za krótki, ok nie leje się nic na tyłek ale wali prosto w plecak, wszystko i tak moknie :( U rodziców chwila dłubania przy kompie, aby uruchomić internet i przy okazji "naprawiam" sąsiadce telewizję przywracając komplet kanałów kablowych... Czas ruszać bo robi się późno. Na dworze bez zmian. Ruszam DDR pod expo i dalej standardowo. W Łośniu ok 20:00.
Do pracy: 41.17 TIME: 1:40:02 Pobudka 4:35. Szykuję się do pracy, śniadanko. Czynności startowe przebiegają sprawnie. Żegnam się z Moniką, która jeszcze postanawia podrzemać do 6:00 :) Schodzę i ruszam o 5:45. Na dworze +5C i trochę mokro z racji wczorajszych opadów. Wyciąłem "ASS Savera" wg. szablonu z ZMK, i nawet się sprawdził. Tytułowa końcówka pleców pozostała sucha :) Dojazd spokojny, gdyby nie liczyć incydentu na rondzie w D.G. W Ostrzaku założyłem też m"zimówki" zamiast uprzednio użytkowanych slicków 32C.
Po pracy na Murckowskiej przekazuje Łukaszowi kurtkę, którą zostawił na rajdzie, chwilę gadamy i ruszamy w kierunku Szopienic. Na Morawie się żegnamy i ruszam dalej standardową trasą. Zauważalnie szybciej się robi szarówka i ciemno. Niedługo 100% trasy będzie przejeżdżanej przy świetle lampek. W Kauflandzie w Dąbrowie mini-zakupy a pod Intermarche odbiór przesyłki w paczkomacie. Zatrzymuję się jeszcze tylko w sklepiku w Łośniu i mykam do domku. Pozdrawiam wszystkich przeglądających!
Taka mała kumulacja, gdyż nie kasowałem licznika. W piątek z Moniką na cmentarz w Łośniu, następnie po południu do Taty i Heni na obiadek. W sobotę w odwiedziny do Mariusza i Ewy na Manhattan. Powrót do domku w niedzielę :) Pozdrawiam wszystkich przeglądających!
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!