Leniwe kręcenie na Dorotkę. Beton w lagach Tory - czyli głupawka jak w Ogrodzieńcu pod budą.

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria <50km
Po wczorajszym tripie dzisiaj odezwał się Krzychu, że chce zrobić jakaś lajtową trasę żeby nie pozwolić zastać się mięśniom. Umówiliśmy się na 16:30. Po obiedzie wziąłem się za czyszczenie roweru (ojciec zaglądając rano do "garażu" - kanciapy stwierdził, że mój rower wygląda jak po wojnie :) ). Istotnie wczoraj toczyła się walka z podjazdami i czasem. Niestety trochę rozgrzebałem robotę bo postanowiłem zrobić porządnego szejka (wstrząśnięty, nie mieszany łańcuch w benzynce ekstrakcyjnej), wyczyścić kasetę oraz blaty (cieplutka woda z proszkiem do prania) i odchamić rower (zdjąć pokrywającą go warstwę błota). Krzysiek zabrał drugiego Krzyśka (Kysu) i zadzwonił koło 16:30, że koczują już pod moim blokiem na ławce. Cóż nie miałem wyboru jak zacząć szybko w szaleńczym tempie składać. Po 20 minutach byłem gotowy, po małym smarowaniu łańcucha przecinakiem do pilarek ruszyliśmy w kierunku Dorotki na Grodźcu za Będzinem. Tym razem prowadziłem ja, malowniczą trasą asfaltami, gdzie dziura zajmuje więcej powierzchni niż droga nieopodal najdroższego hotelu w Sosnowcu, gdzie zawsze dowiozą niebieską taryfą jeżeli się uzbiera ponad 3 promile :D. Po objechaniu centrum Będzina i okolic zamku, zjeżdżając z "nerki" koło targu ruszyliśmy na Grodziec leniwie kulając się pod górę. W dodatku w rowerze Krzycha tylna piasta domagała się wjazdu w teren ( hałasowała jak co najmniej 2 Ukrainy na kamienistym zjeździe). Oczekiwania zostały poniekąd zaspokojone. Po wjechaniu na szczyt Dorotki (nie byłem tam ze 3 lata, wtedy podjazd wydawał mi się męczący dzisiaj nie zauważyłem nawet kiedy znalazłem się na szczycie :) ) pojechaliśmy obczaić trasę DH. Wydawało nam się, że będzie tam większy hardcore. Zjechaliśmy tamtejszą ścieżką w dół (zjazd podobny jak na otwartym treningu MTB), potem małe prowadzenie rowerków na szczyt po kamienistym podjeździe. U góry pod kapliczką na Dorocie spożyliśmy posiłek i wtedy ona przyszła niespodziewanie, podobnie jak w Ogrodzieńcu pod budą. Chodzi oczywiście o głupawkę :). Chichów i śmichów nie było końca. Moje plecy mnie znów zaczęły boleć od tych niekontrolowanych skurczów mięśni brzucha, w drodze powrotnej to samo, na MEC-u również. Dawno się tyle nie uśmiałem. Pożegnawszy się uzgodniliśmy wstępne plany na jutrzejszą grubszą wyprawę (Złoty Potok lub nawet dalej Olsztyn k. Cz-wy)


Reszta fotek

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ijesz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]