Po wczorajszym tripie dzisiaj odezwał się Krzychu, że chce zrobić jakaś lajtową trasę żeby nie pozwolić zastać się mięśniom. Umówiliśmy się na 16:30. Po obiedzie wziąłem się za czyszczenie roweru (ojciec zaglądając rano do "garażu" - kanciapy stwierdził, że mój rower wygląda jak po wojnie :) ). Istotnie wczoraj toczyła się walka z podjazdami i czasem. Niestety trochę rozgrzebałem robotę bo postanowiłem zrobić porządnego szejka (wstrząśnięty, nie mieszany łańcuch w benzynce ekstrakcyjnej), wyczyścić kasetę oraz blaty (cieplutka woda z proszkiem do prania) i odchamić rower (zdjąć pokrywającą go warstwę błota). Krzysiek zabrał drugiego Krzyśka (Kysu) i zadzwonił koło 16:30, że koczują już pod moim blokiem na ławce. Cóż nie miałem wyboru jak zacząć szybko w szaleńczym tempie składać. Po 20 minutach byłem gotowy, po małym smarowaniu łańcucha przecinakiem do pilarek ruszyliśmy w kierunku Dorotki na Grodźcu za Będzinem. Tym razem prowadziłem ja, malowniczą trasą asfaltami, gdzie dziura zajmuje więcej powierzchni niż droga nieopodal najdroższego hotelu w Sosnowcu, gdzie zawsze dowiozą niebieską taryfą jeżeli się uzbiera ponad 3 promile :D. Po objechaniu centrum Będzina i okolic zamku, zjeżdżając z "nerki" koło targu ruszyliśmy na Grodziec leniwie kulając się pod górę. W dodatku w rowerze Krzycha tylna piasta domagała się wjazdu w teren ( hałasowała jak co najmniej 2 Ukrainy na kamienistym zjeździe). Oczekiwania zostały poniekąd zaspokojone. Po wjechaniu na szczyt Dorotki (nie byłem tam ze 3 lata, wtedy podjazd wydawał mi się męczący dzisiaj nie zauważyłem nawet kiedy znalazłem się na szczycie :) ) pojechaliśmy obczaić trasę DH. Wydawało nam się, że będzie tam większy hardcore. Zjechaliśmy tamtejszą ścieżką w dół (zjazd podobny jak na otwartym treningu MTB), potem małe prowadzenie rowerków na szczyt po kamienistym podjeździe. U góry pod kapliczką na Dorocie spożyliśmy posiłek i wtedy ona przyszła niespodziewanie, podobnie jak w Ogrodzieńcu pod budą. Chodzi oczywiście o głupawkę :). Chichów i śmichów nie było końca. Moje plecy mnie znów zaczęły boleć od tych niekontrolowanych skurczów mięśni brzucha, w drodze powrotnej to samo, na MEC-u również. Dawno się tyle nie uśmiałem. Pożegnawszy się uzgodniliśmy wstępne plany na jutrzejszą grubszą wyprawę (Złoty Potok lub nawet dalej Olsztyn k. Cz-wy)
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!