Prognozy pogody na dzisiejszy ranek nie były przychylne, ok. godz 6:00 podjechałem na plac celem zebrania ekipy z Sosnowca na wspólne kręcenie 200km do Wisły przez Cieszyn wraz z kolegami z forum z Katowic i okolic. Po zebraniu się nadwyraz licznego grona w składzie Krzysiek (Krzychu22), Damian (Doms),Łukasz (Novszy) oraz moja skromna osoba udaliśmy się na ustalone miejsce spotkania - drewutnie przy ulicy 73PP w Katowicach. Trasa standardowo przez Dańdówkę -> Niwkę -> Mysłowice -> Giszowiec i wjazd w tamtejsze lasy w okolicy stawu Janina minęła w miarę sprawnie. Ból pleców po niedawnym wypadku nie dokuczał aż tak bardzo więc postanowiłem również zaatakować ten dystans. Na miejscu spotkania przybyliśmy w regulaminowym czasie. Koledzy z Katowic skłamali na temat osiągalnych średnich prędkości i ruszyli jak przecinaki w giszowski las w kierunku spotkania z czerwonym szlakiem rowerowym na Pszczynę kręcąc jeszcze szybciej w terenie niż na asfaltach. Dalsza trasa obejmowała takie tereny jak Podlesie, Tychy, okolice Paprocan. Później przemknęliśmy dziurawym asfaltem na Pszczynę. W Pszczynie na rynku pierwszy postój i zarazem serwis (Grzegorz złapał flapka z przodu na szkle). Po spożyciu posiłku ruszyliśmy w stronę Zalewu w Goczałkowicach. Stamtąd rozpoczynał się rowerowy szlak na Cieszyn (99km) którym ruszyliśmy. Po krótkim kręceniu okazało się, że wiedzie on przez Bielsko (trochę naokoło). Po szybkiej naradzie pod wiejskim sklepem gdzieś na trasie szlaku ruszyliśmy w kierunku Skoczowa, by później przez Ustroń dostać się do Wisły. Po drodze tym razem ja zaliczyłem flapka z tyłu (moje Samy coraz częściej łapią kapcie bo są już trochę wyciorane - 13k km przebiegu ale klocki jeszcze są :). Po szybkim serwisie pomknęliśmy po szutrach wzdłuż Wisły, później slalom w korku ulicznym na Wiślance i małe zakupy w Biedronce. W Wiśle pod amfiteatrem stuknęło w sumie ponad 110km trasy. Chłopaki mieli już dość na dzisiaj, my z Krzychem postanowiliśmy uderzyć dalej do Cieszyna a później zdecydować co robimy. Postanowiliśmy ruszyć za czerwonym szlakiem uprzednio pożyczając mapę od Damiana (pamięta chyba czasy dziadka). Mijając się na drodze Grzegorz kiwnął nam gdzie mamy jechać. Był tam faktycznie czerwony szlak ale chyba prowadził w inną stroną. Po krótkim stromym asfaltowym podjeździe rozpoczął się prawdziwy górski teren. Ze względu na moje obolałe plecy postanowiliśmy jednak się zawrócić (to tutaj padł Vmax dzisiejszej trasy, taka asfaltowa stromizna rozbujała moją maszynę do zawrotnej prędkości 73km/h - prawie wypadłem z zakrętu). Postanowiliśmy uderzyć na Cieszyn jadąc przez Ustroń (wróciliśmy się tym samym szlakiem rowerowym którym przyjechaliśmy na Wisłę). Nagle odnalazł się poszukiwany czerwony na Cieszyn (drogowskaz twierdził nieubłaganie że jest tam 33km). Nie chcąc błądzić ruszyliśmy w ślad za czerwonym, zrobiliśmy wspomniany w wątku wyjazdowym przez Tomciox podjazd pod Leszną Górną w rasowym górskim terenie, później trochę zjazdów i podjazdów (Dzięgolów, Puńców) i wylądowaliśmy w Cieszynie. Tam przekroczyliśmy granicę naszego kraju i wjechaliśmy do Czech. Powrót z Cieszyna głowną drogą przez Bażanowice, Goleszów. Tam po telefonie do Krzyśka (Kysu)ustaliliśmy, że jest pociąg powrotny do Katowic ze Skoczowa. W Skoczowie stuknęło nam 175km na licznikach. Wsiedliśmy w pociąg do pierwszego wagonu, konduktor długo nie podchodził - Krzychu poszedł do niego żeby dać znać, że chcemy kupić bilet żeby nie było jaj. W okolicach Pszczyny w końcu się zjawił. I tu naprawdę miła niespodzianka i gest z jego strony. Po krótkiej rozmowie jaki dystans zrobiliśmy (w ogóle to strasznie biednie wyglądaliśmy umorusani cali w błocie, a nasze rowery nie lepiej - nawet zostaliśmy poczęstowani ciastem domowej roboty przez jedną ze starszych Pań) wydrukował nam bilety jak się okazało nie ze Skoczowa tylko z Goczałkowic, w dodatku w jakiejś ultra taniej taryfie rodzinnej :) co kosztowało nas z rowerami do Katowic zawrotną sumę 13 zł na 2 osoby - pozdrawiamy Pana konduktora może przegląda bikestats-a. Tak oto chcąc nie chcąc zostałem ojcem :). Powrót z Katowic Piotrowic już w nocy przy świetle mojego oświetlacza na diodzie Cree nie sprawił nam kłopotu. Tu dokręciliśmy brakujące km do pełnego dystansu 200km. Pożegnaliśmy się w Sosnowcu Klimontowie pod komendą.
-> Kenhill - to nie tak dużo, zwłaszcza że non-stop nie siedzisz przez te 9h tylko robisz co jakiś czas przerwy na uzupełnienie paliwa (posiłki). Chociaż pod koniec trasy siodło już trochę parzyło :)
-> Kysu - Ups.. zdradziłem metodę na tańsze podróżowanie via PKP :) Tylko najpierw trzeba się gdzieś ubłocić. Ale wczoraj podczas luźnych rozmów w Wiśle wyszło że podobno jest takie coś jak imitacja błota w sprayu (chyba dla tych bikerów co robią 2 kółka po centrum miasta na wypasionych sprzętach MTB w pełnym stroju a ich rama świeci jakby rower ze sklepu wyjechał zdradzając dystans wycieczki - widzieliśmy takich co najmniej kilku w okolicy Ustronia)
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!