Po niesprzyjającej pogodzie w ostatnich dniach i całkowitym odpuszczeniu jazdy na rowerze w piątkowych deszczach postanowiłem się gdzieś ruszyć. Trzeba było również przetestować w bojach nowo zakupione siodło. Krzysiek odezwał się rankiem i zaproponował wypad. Czas wolny miałem dopiero po południu - umówiliśmy się na kontakt via SMS. Próbowałem zadzwonić ale młody się włóczył po jakiś wioskach bez zasięgu więc wsiadłem na sprzęta i ruszyłem pomału w stronę Sosiny. Gdy byłem na wysokości placu papieskiego usłyszałem dzwonek telefonu i udało się nam zgadać w Strzemieszycach pod hutą szkła - Securit Saint Gobain. Stamtąd, po uprzednim smarowaniu łańcucha w fullu młodego (nie chciał skorzystać z mojego przecinaka do pilarek i musieliśmy się wrócić pod jego włości aby łańcuch skosztował motorex-a) ruszyliśmy w kierunku terenów zwałki Huty Katowice. Tam rozpoczęliśmy tytułowe rozjazdowe koło, które objęło takie tereny jak Okradzionów, Rudy, Łazy, Chechło (wstąpiliśmy po drodze na Pustynie Błędowską na bunkry), Klucze, Bolesław, obrzeża Bukowna. Z prostej wiodącej na Sosinę odbiliśmy w teren na Ryszkę jadąc po lasach. Naprawdę fajne miejsce do pośmigania. I tak lasami dojechaliśmy praktycznie na Kazimierz - Ostrowy. Po drodze jechaliśmy też torem krossowym z hopami. Pożegnawszy się na Kazimierzu ruszyłem w stronę Balatonu, młynkując jak to zwykle czynię z dużą kadencją (jaką niestety nie wiem bo nie mam licznika :) ). Na Klimontowie podczepiłem się pod autobus, gdy wyłoniłem się zza niego na światłach koło Komendy spostrzegłem sylwetkę znanego bikera na czarno-czerwonej maszynie :). Okazał się nim Andrzej wracający z Sosiny. Pokręciliśmy pod jego dom i postaliśmy jeszcze chwilę gadając. Czas było się pożegnać i wrócić, bo żołądek domagał się już jedzonka :) A jutro jak pogoda dopisze w planach wypad na Zakopane :)
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!