W sobotę jedziemy do Krakowa z Moniką na wesele. 3km od celu cytryna zachowuje się tak jakby złapała kapcia. Zatrzymujemy się przy stacji i okazuje się, że coś wycieka spod silnika. Zostawiamy samochód i przesiadamy się w taxi. Na następny dzień po świetnej imprezie weselnej postanawiamy, że Monika zostanie do poniedziałku w Krakowie by zawieść auto do mechanika. Dostajemy się mikrobusami na miejsce porzucenia cytryny, co udaje się nam niezwykle sprawnie biorąc pod uwagę, że trzeba było przejechać przez cały Kraków :) Wyciągamy rowerki z paki (na szczęście nikt ich nie ukradł) i jedziemy coś zjeść na mieście w międzyczasie szukając noclegu. Ok 17:00 żegnamy się i wyruszam solo do domu, gdyż jutro do pracy. Najpierw do Centrum pod Wawel (tutaj na Błoniach jakieś wyścigi konne), później zieloną R4 na Rudno przez Kryspinów, Mników. Po drodze w lasach spotykam bikera, który złapał panę. Proponuję pomóc przy łataniu, ale dziura jest na tyle nieduża, a dystans jaki mu pozostał niewielki, więc tylko dopompowuje i jedziemy na Rudno. Tam się rozstajemy i śmigam na Krzeszowice. Tu trochę błądzę i nie mogę trafić na drogę na Lgotę. W końcu w myśl zasady koniec języka za przewodnika odnajdują właściwą drogą. Seryjka podjazdów Miękińskich i również zjazdów powoduje, że trochę się rozgrzewam. Dobrze bo robiło się chłodnawo. W miejscach postoju daje znać, że wszystko ok, telefon jedzie na ostatkach i w drodze mam go wyłączonego. Z Lgoty na Olkusz drogą 791 i dalej w kierunku Kluczy. Za Kluczami na Chechło, Błędów i do Łośnia. Na miejscu drobne zakupy i do domku. Pozdrawiam wszystkich przeglądających!
Komentarze (2)
Gdyby nie przedni hamulec to mógłby to być realny scenariusz... ;) Bardziej martwiłem się o Kellyska Moniki ale mój haszpel, który go przesłonił skuteczni odstraszył potencjalnych złodziejów :) Pozdrawiam!
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!