Jacek w wątku Sosnowieckim zaproponował w sobotę leniwe kręcenie umiarkowanym tempem po asfaltach w kierunku zamku w Mirowie. W weekend nie miałem zamiaru się forsować ze względu na kontuzję więc taki rodzaj wycieczki mi jak najbardziej odpowiadał. Umówiliśmy się na ustawkę na Pogorii III w okolicach molo (musiałem zrobić fotkę bo nie miałem okazji podziwiać po wybudowaniu). Jak dotarłem na miejsce Krzychu już tam grzał ławę, a obok stał jego nowy sprzęt, którym śmiga w zastępstwie za Kross-a w którym to załatwił ramę - a mowa tu o jasnozielonej Meridzie Matts Whitewater (niestety mocno wyeksploatowanej). Krzychu na wstępie zaznaczył, że dziś też nie zamierza szaleć bo jego maszyna może się rozlecieć i ma trochę ograniczony zakres przełożeń bo z przodu na korbie do jazdy nadaję się środkowa tarcza a z tyłu od 3 w górę ze względu na przerzutkę romantycznie tulącą się do szprych pod kątem 45 stopni :). Niedługo później zjawił się Jacek, to właściwie nasza pierwsza wspólna jazda. Poczekaliśmy 10 min na ew. spóźnialskich, w międzyczasie pojawił się szwagier Jacka - Sławek. Ruszyliśmy za wskazaniem GPS i tu od razu ZONK. Wjazd w ślepą uliczkę kończącą się bramą zakładową.Po weryfikacji okazało się, że mamy nie ten Mirów co trzeba ustawiony za cel oddalony o 180km :) Po małym gmeraniu w nawigacji i internecie udało się obrać właściwy cel wyprawy. Ruszyliśmy asfaltami w kierunku Bobolic. W okolicach Ząbkowic na zjedzie Sławek mocno przyhamował, ja za nim - niestety Jacek nie miał na tyle szerokich kapci, żeby tak skutecznie wytracić prędkość i przeszorował mi tylne koło (sam jak się później okazało otrzymał w wyniku starcia pamiątkowy szlif na goleni widelca od mojej tylnej tarczy). Dalej trasa wiodła ładnym asfaltem przez pomniejsze miejscowości do Zawiercia, stamtąd trochę kręcenia i niedługo dojechaliśmy do Bobolic. Później ruszyliśmy za szlakiem, po drodze trochę terenu z kamieniami i piachami. Na zamku w Bobolicach pamiątkowe fotki, pierwszy większy posiłek i pomysł na dalszy etap. Ruszyliśmy na kolejny zameczek w Mirowie, później na jeziorko w Poraju (ominięte podczas wycieczki w zeszłym tygodniu ze względu na mało czasu do pociągu, tam też zakupiliśmy z Krzychem suszone śliwki i uzupełniliśmy bukłaki). Powrót przez Myszków, Siewierz (tu znowu odwiedziliśmy kolejny zamek), Wojkowice, Pogorię IV (na rozjeździe pożegnaliśmy się z Jackiem i Sławkiem), Pogorię III, Reden (tu Krzychu odbił na Strzemieszyce), dalej samotnie przez Aleje Róż, później Braci Mieroszewskich w kierunku Zagórza.
Rower towarzyszy mi od dzieciństwa, gdzie wolny czas spędzało się śmigając po osiedlowych chodnikach i tam też zdobywało umiejętność jazdy. Pelikan, Wigry3, pokomunijny BMX później pierwszy poważniejszy góral Merida Kalahari i pierwsze dalsze wakacyjne wycieczki. Później jakoś tak się potoczyło, że za wiele nie jeździłem.
W 2011r. postanowiłem zakupić nowy rower Krossa LEVEL A6 z myślą by dojeżdżać regularnie do pracy i od tego czasu się zaczęła rozwijać rowerowa pasja. Dzięki niej poznałem wielu ciekawych znajomych zarażonych cyklozą i spotkałem moją drugą połowę, towarzyszkę życia, która toleruje mnie takim jakim jestem :)
Nie gonię za nowinkami technicznymi i lżejszymi wagowo komponentami itd. Najwięcej radości czerpie z minimalizmu i jazdy na najprostszych w konstrukcji rowerach. Od złożenia pierwszego ostrego koła zakochany w takich rozwiązaniach. Buduję rowery od podstaw i sam je serwisuje. Od jakiegoś czasu składam również koła czyli ostatni element jaki zostawiałem w rękach serwisów zewnętrznych. Jak coś nie wyjdzie mogę być tylko zły na siebie, że coś spartoliłem :)
Rowerem poruszam się wszędzie, gdzie tylko się da i bez względu na warunki pogodowe.
Do zobaczenia na trasie!